Poprzednio pisałam, że ze stolicą Łotwy kojarzę tytuł powieści Mankella „Psy z Rygi”. Po pewnym czasie, kiedy się nie myśli, a jednak mózg pracuje swobodnie, zaczęły z Rygą tworzyć się inne skojarzenia. Pamiętacie, że kiedyś, aby pisać równo w zeszycie gładkim, podkładało się taką kartkę z mocną krateczką, czyli tak zwany liniuszek, ale on miał jeszcze inną nazwę, której nie lubiłam, mówiło się na tę kartkę właśnie ryga.
No i przyszło mi do głowy jeszcze jedno skojarzenie, cały idiom ze słowem Ryga, czyli nasze klasyczne: „jechać do Rygi” – co oczywiście oznacza podróż, może nie całego człowieka, ale jakichś elementów w nim przemieszczających się. Czemu takie niefajne skojarzenie złego stanu zdrowia z podróżą do stolicy Łotwy, podobno fonetyka – „rygat” to wymiotować i stąd skojarzenie.
W Rydze podziwialiśmy pozostałości architektoniczne świadczące o zaradności i bogactwie kupców, rzemieślników i innych przedstawicieli mieszczaństwa, którzy stworzyli między innymi dom bractwa Czarnogłowych, czyli siedzibę stowarzyszenia kupieckiego z XIV wieku, które skupiało młodych, nieżonatych kupców. Ich patronem był czarnoskóry święty Maurycy, przedstawiany w ikonografii z głową Maura – stąd wzięła się nazwa stowarzyszenia.
Pięknie zachowana jest też Mała i Wielka Gildia, które zrzeszały wpływowych rzemieślników i kupców z XIV wieku. W Gildii znajdowała się specjalna Izba Nowożeńców, ponieważ kupieckie domy miały małe pokoje , bo ich wnętrza były po prostu magazynami, po zaślubinach udawano się na uroczysty obiad do Gildii, a punktualnie o 22 wieczorem nowożeńców zamykano w Izbie, gdzie mieli skonsumować związek.
Widzicie jakie ciekawe rzeczy działy się w Rydze, wprawdzie w XIV wieku, ale konsumować można tam nadal, choć nie w tej izbie, więc wbrew skojarzeniom, warto czasem pojechać do Rygi.
Tekst opublikowany w „Gazecie Powiatowej” 3 grudnia 2013 roku.