W naszym butikowym hotelu w Luang Prabang widzieliśmy wiele glinianych dzbanów, garnków, abażurów, popielniczek, dachówek i oczywiście cegieł, a wszystkie te przedmioty okazały się być lokalnego pochodzenia.
O poranku mieliśmy wolne dwie godziny i kilkoro z nas miało dosyć tych cudacznych laotańskich masaży, woleliśmy jeszcze zobaczyć coś lokalnego. Podjechaliśmy do przystani, która nie była nam obca, ponieważ podziwialiśmy wcześniej zachód słońca nad Mekongiem i widzieliśmy łódki, promiki oraz inne jednostki pływające sunące po rzece. Wsiedliśmy do, jak zwykle rozchwierutanej łodzi, ale przyozdobionej kolorowo oraz oczywiście wyposażonej w barek z kawą.
Popłynęliśmy z nurtem rzeki jakieś 10 minut i wysiedliśmy na jej drugim brzegu, przy kamiennych schodkach schodzących do przystani. Wdrapaliśmy się na stromy brzeg Mekongu i dotarliśmy do Ban Chan, czyli glinianej wioski. W tej miejscowości mieszka obecnie około 300 osób, z czego 6 rodzin nadal zajmuje się ręczną produkcją wyrobów garncarskich i budowlanych na potrzeby Luang Prabang.
Glina jest wydobywana w okolicy, oczyszczana, sezonowana, mieszana i przygotowywana do produkcji. Cegły i dachówki kształtuje się w specjalnych drewnianych formach, natomiast okrągłe przedmioty powstają na zasilanych nogą kołach garncarskich. Wypalane są następnie w sterowanych komputerem ziemnych piecach przez kilka dni, opalanych lokalnym drewnem. Gotowe wyroby czekają na transport rzeką do Luang Prabang.
Podobała się nam ta wioska, cała zajmująca się jednym rodzajem pracy, wyspecjalizowana w technice znanej ludzkości od kilku tysięcy lat, bo przecież nie świeci garnki lepią.
Tekst opublikowany w „Gazecie Powiatowej” 13 sierpnia 2019 roku.