Cuba libre, czyli…… zwiedzamy Kubę z Pakujplecak

Indie – można je kochać, lub nienawidzić, a ja nie zamierzam już tam wracać (chociaż nigdy nie mów nigdy). Stop, stop, rozmarzyłam się w swojej opowieści. Zacznę jeszcze raz.


Kuba – możesz się w niej zakochać, albo…. Właściwie to nie wiem, co się stało na Kubie, ale zobaczyliśmy ją i jej mieszkańców mocno od środka, nie tak jak uczestnicy wycieczek pewnego znanego biura podróży, wypuszczani do Hawany na kilka godzin z obozu turystycznego za drutem kolczastym, zwanym Varadero.


Przejechaliśmy Kubę od Hawany przez Cienfuegos, Trinidad, Camaguey, Santiago de Cuba, Baracoa, Holguin, Santa Clara i z powrotem do Hawany. Mieszkaliśmy w casas particulares, czyli prywatnych domach Kubańczyków, którzy wygospodarowali w swoim domu lub
mieszkaniu pokój z łazienką i śniadaniem dla turystów. Ominęliśmy szerokim łukiem hotele, czasem jedliśmy w restauracji, a czasem w kubańskich domach.


Przeszliśmy kilometry kubańskich ulic, spotkaliśmy wielu miłych ludzi, wiele starych samochodów i naszych „maluchów”, czyli Fiatów 126p. zwanych tutaj polaquito czyli „Polaczek”. Napiliśmy się mohito z Ernestem Hemingwayem. Trzasnęliśmy kilka tysięcy razy migawką naszych aparatów, bo to w końcu były fotowarsztaty z PakujPlecak i świetnym fotografem Jaśkiem Skwarą i ogarniaczką całości Moniką Gutierrez.
Próbowaliśmy miejscowych specjałów: dalej hasło lobster, camarones, pulpo czy ropa vieja wywołują w naszych żołądkach szybki odzew. Oraz wieczory wypełnione mohito, cuba libre, Habana Club i fotografią uliczną powracają I o tym wszystkim co tam przeżyliśmy już wkrótce Wam opowiemy.

Tekst opublikowany w Gazecie Powiatowej 23 grudnia 2019 roku.