Czarnobyl i Prypeć, czyli 33 lata po awarii. Opowieść pierwsza: o jeden pręt za głęboko.

Przyznam, że trudno jest obiektywnie opowiedzieć historię awarii w Czarnobylu, działo się to jeszcze w czasach Związku Radzieckiego i jego ówczesnego przywódcy – towarzysza Gorbaczowa.

W czasie 3- dniowej wędrówki po ZONIE, nasz wspaniały przewodnik Wołodia na różne sposoby przybliżał nam historię. Ale co się tam zdarzyło 26 kwietnia 1986 roku, wiedzą chyba tylko nieliczni, którzy często nie ogarniali problemu, z jakim przyszło się zmierzyć ludziom w Czarnobylu.
Przeczytałam dokładnie techniczny opis katastrofy, jaki znalazłam w Wikipedii i muszę przyznać, że podobnie mówił Wowa. To był ciąg nieszczęśliwych wypadków, związanych ze splotem innych awarii oraz brakiem profesjonalizmu i doświadczenia.
Czwarty reaktor typu RBKM-1000, podczas planowego eksperymentu przeprowadzanego w złych warunkach i złym czasie, uległ uszkodzeniu i wybuchł. Nie udało się schować w grafit uranowych prętów i rozpoczęła się niekontrolowana reakcja, która spowodowała wyrzucenie w atmosferę radioaktywnej chmury.
Reaktor zasypano, co zmniejszyło promieniowanie, ale w tym czasie uległy skażeniu okolice elektrowni, więc przystąpiono do ewakuacji okolicznych miast i wiosek. Sama elektrownia zakończyła pracę dopiero w 2002 roku, a do dziś działa ona w systemie przesyłowym energetyki ukraińskiej.
W ZONIE mieszkają ludzie obsługujący zamkniętą elektrownię, której 4 blok został współcześnie przykryty sarkofagiem zwanym arką, który ma chronić nas od tego, co wydziela się nadal w reaktorze. 44 kraje, Polska również, sfinansowały tę budowę zakończoną w 2016 roku, ma ona wytrzymać 100 lat, a w międzyczasie prowadzone będą prace demontażowe uszkodzonego reaktora.

Tekst opublikowany w Gazecie Powiatowej 23 kwietnia 2019 roku.