Pewnego dnia dotarliśmy do Ranthambore, miejscowości żyjącej z rezerwatu tygrysów, oczywiście bengalskich. W Sawai Madhopur Lodge (dawnym pałacyku myśliwskim władców Jodhpuru) serdeczne powitanie kwiatkami (nie macie pojęcia, jak te „marciny” śmierdzą założone na szyję), potem obiad w klimacie Kiplinga i jedziemy na tygrysy. Każdy kelner, sprzedawca, czy boy hotelowy pyta naszego syna, czy już widział tygrysa.
Park Narodowy Ranthambore jest jednym z największych parków w północnych Indiach (zajmuje powierzchnię 392 km) i słynie z tygrysów (według różnych źródeł żyją tu 34 dorosłe osobniki). Kiedyś były to myśliwskie tereny maharadży. Do tej pory wśród wysokich traw i gęstych krzewów można znaleźć kryjówki, zrujnowane pawilony i kopulaste budki myśliwskie tzw. chatri.
Na szczycie szerokiej skały rozpościera się forteca Rao Hamira zbudowanaw X wieku, która nadaje całej tej scenerii niepowtarzalny majestatyczny charakter. Widzieliśmy w parku stada jeleni, małpy, pawie, dzikie świnki i różne ptaszki, ale po czterech godzinach był nadal kłopot z tym tygrysem. W końcu przewodnicy wychodząc ze skóry, chyba wypuścili z klatki tygrysa. Niektórzy go zobaczyli, mamy go na filmie, ale to wyglądało jak zbiorowa histeria, ta radość z oglądania tygrysa i okrzyki „widzę go, widzę!”. Następnym razem spróbujemy pomodlić się w Pushkar, może to wyjdzie nam lepiej.
Tekst opublikowany w „Gazecie Powiatowej” 13 września 2016 roku.