O poranku sprawnie wskoczyliśmy na nasze motorowe łódki na jeziorze Inle i popędziliśmy przez znane nam już okolice na tak zwany pięciodniowy targ do wsi Indein.
Wyjaśnię Wam o co chodzi z tym pięciodniowym targiem. Codziennie rano w recepcji naszego hotelu znajdowaliśmy karteczkę: „ Today market is in ….. village”. W miejscu kropek była codziennie inna karteczka z nazwą wioski, ponieważ market jakby krąży wokół brzegów jeziora Inle w pięciodniowym cyklu, więc musisz wiedzieć, gdzie kierować się na zakupy. My popłynęliśmy 8- kilometrowym kanałem i wysiedliśmy w okolicy Indein.
Oczywiście pokręciliśmy się po targu, takich okazji do shoppingu nie można opuszczać – kupiliśmy piękne, bardzo wytrzymałe pałeczki i kupony materiału na spódnice, które sprawdzają się w domu jako obrusy. Najpierw udaliśmy się do kompleksu pagód Nyaung Ohak, większość z nich nie jest restaurowana, ale można się tam pozachwycać resztami pięknych rzeźb zdobiących te małe sakralne budowle. Następnie zebraliśmy siły i rozpoczęliśmy pielgrzymkę 700 – metrową krytą drogą prowadzącą do pagód Shwe Inn Thein. Całe szczęście, że ta trasa prowadziła pod cienistymi arkadami, bo słońce już operowało niemiłosiernie.
Cała droga przypominała spacer przez alejkę handlową, wszędzie po bokach rozstawione były kramy i stoiska, a usłużni sprzedawcy zachwalający towar skutecznie opóźniali nasz marsz do świątyni. W końcu dotarliśmy na szczyt wzgórza, gdzie podziwialiśmy setki, a może tysiące stup i pagód, pochodzących głównie z XVII i XVIII wieku. Niektóre są piękne, niektóre jednak bardzo brzydko odnowione, ale kto bogatej rodzinie zabroni dbać o własnych przodków?
Tekst opublikowany w „Gazecie Powiatowej” 24 września 2019 roku.