To chyba właśnie japońskie pociągi i podróże nimi podbiły nasze polskie serca, które są niestety przyzwyczajone do siermiężności naszego PKP, nawet w wydaniu Intercity.
W Japonii kursują pociągi regionalne (kakueki-teisha), pospieszne (kaisoku), ekspresowe (kyuukou) oraz shinkanseny ( czyli dosłownie Nowa Linia Główna). Te ostatnie powstały w 1964 roku na japońską olimpiadą, aby połączyć Tokio z Osaką, ale dziś to sieć kilkudziesięciu krajowych połączeń. Shinkanseny rozwijają prędkość do 300 km/h, co pozwala trasę z Tokio do Kioto, liczącą około 500 km pokonać w 2 godziny.
Pociągi mają częściową rezerwację miejsc, co pozwala sprawnie wsiadać i wysiadać – idziesz na peronie w kolejkę do konkretnych drzwi i prawie wbiegasz do wagonu, bo pociąg stoi na stacji 2- 3 minuty. Wszystkie siedzenia są zwrócone twarzą do kierunku jazdy, a fotele na stacji końcowej przestawia każdorazowo obsługa, bo pociągi jeżdżą bez zawracania, tylko maszynista przechodzi z tyłu do przodu pociągu. Nazwy przystanków są dobrze oznakowane i wiadomo kiedy wstać, aby uformować kolejkę do desantu pasażerów na odpowiedniej stacji. Obsługa sprawdza formalnie bilety, ale na japoński peron nie wejdziesz bez biletu, a co tu mówić do pociągu.
Gdyby shinkanseny jeździły po Europie (marzenie!), to wszystkie tanie linie lotnicze dawno by zbankrutowały, a my zwiedzalibyśmy weekendowo piękne europejskie miasta już bez żadnych ograniczeń.
Tekst opublikowany w „Gazecie Powiatowej” 13 listopada 2018 roku.