Ciepłe popołudnie w Luang Prabang rozleniwiło nas trochę, więc skrzętnie skorzystaliśmy z chwili relaksu w dżungli. Nasze busiki zabrały towarzystwo do Kuang Si, wspaniałych wodospadów w dżungli niedaleko miasta.
Po drodze obserwowaliśmy słonie pracujące w dżungli, takie prawdziwe przenoszące drewniane kłody z lasu do przystani w rzece. Wreszcie, po zapierającej dech w piersi wędrówce przez dżunglę, dotarliśmy do piknikowego placu, gdzie posililiśmy się rybą pieczona na grillu i uzupełniliśmy poziom Beerlao w naszych organizmach. Potem już tylko przebraliśmy się w krzakach w kostiumy kąpielowe i ruszyliśmy do wodospadu. Podziwialiśmy go schodząc z góry, z najwyższych jego progów i katarakt, poprzez zbiorniki pełne błękitnej wody, gdzie można było pływać, a także poddać się masującemu działaniu strumieni wody w wodospadach.
Zajrzeliśmy też do pobliskiego „Sun and Moon Bear Sanctuary”, czyli Centrum Ratunkowego dla niedźwiedzi. Można tu zobaczyć czarne niedźwiedzie azjatyckie, zwane księżycowymi, które zostały odebrane przemytnikom i kłusownikom. Są one niestety pseudohodowane w celu pobierania żółci – to ważny składnik chińskich medykamentów, ale także zabijane dla pazurów, łap i innych części ciała. W sanctuarium pozostaną one do końca życia, nie da się już ich wypuścić na wolność, ale mają chociaż godniejsze warunki życia niż w nielegalnych hodowlach.
Trzeba przyznać, że wodospad Kuang Si jest wdzięcznym miejscem na relaks, ale nie robi wrażenia takiego jak wodospady na Islandii, czy Iguasu w Ameryce Południowej.
Tekst opublikowany w „Gazecie Powiatowej” 3 września 2019 roku.