Naszą kubańską opowieść rozpoczniemy od rzeczycałkiem przyziemnych, ale ważnych w życiu każdego podróżnika. Nasz wyjazd był określany jako „bez all inclusive”, więc i warunki w jakich spaliśmy były mocno niehotelowe. Kubańczyk w celach zarobkowych może przygotować maksimum dwa pokoje, wyposażone w maleńkie łazienki, lodówkę ze specyficznie skomponowanym minibarem, wygodne łóżko, czasem szafę, czasem okno.
Casas particulares, czyli domy prywatne, oznaczone są specjalnym znakiem, bardzo poważnie zapisują dane gości i wysyłają je specjalnym służbom. W tych domach każdego ranka przygotowywany jest standard śniadaniowy: talerzyk owocowy – kawałki ananasa, frutabomby, pitahayi, bananów oraz talerzyk główny – dwie kromki bułki wrocławskiej, kawałek awokado, plaster sera żółtego, plaster mortadeli, plaster ogórka i pomidora oraz jedno jajko – frito lub omlet. Do tego owocowy sok i dobra kawa z termosu.
Spotkaliśmy w naszej podróży różne standardy zakwaterowania, nasza 10-osobowa grupa często też była podzielona i trafialiśmy na różne nory i salony. Kolacje też niejednokrotnie zamawialiśmy u naszych gospodarzy, proponowano ryby, krewetki, homary, kurczaki i sztandarowe danie ropa vieja – czyli stara szmata, po prostu długo gotowana wołowiny podawana z ryżem z czarną fasolą.
Często była też jakaś zupina z makaronem i warzywami, przystawki z ogórków, pomidorów, awokado, różne placuszki z bananów, plantanów, juki, manioku. Ropa vieja gotowałam już po powrocie do Polski, chętnym udostępnię przepis. Jest to bardzo dobry sposób na wołowinę, po 4 godzinach gotowania każda będzie miękka.
Tekst opublikowany w Gazecie Powiatowej 28 stycznia 2020 roku.