Luang Prabang okazało się cudownym miastem w Laosie, gdzie można wiele robić, jak również nic nie robić, snując się po uliczkach tego niewielkiego miasta, a i tak jesteś w jakiś głupi sposób szczęśliwy.
Przynajmniej nas ogarnęło takie uczucie, kiedy znaleźliśmy się na głównej ulicy miasta, niedaleko Pałacu Królewskiego, w sąsiedztwie Nocnego Targu oraz przy wejściu na wzgórze Phu Si, górujące nad starą stolicą Laosu. Jest to ponad 150 metrowe wzgórze, którego zbocza są usiane oczywiście buddyjskimi świątyniami. Jego szczyt wieńczy wzniesiona w 1804 roku stupa That Chomsi, do której prowadzi ścieżka licząca 355 kamiennych stopni.
Po drodze na szczyt mija się Wat Tham Phu Si z posągiem Kaccayana, Buddy z dużym brzuchem,a nieco wyżej położona Wat Phra Bat Nua szczyci się metrowym (!) odciskiem stopy Buddy. Zaprawieni w widokowych bojach, żwawo wspięliśmy się razem z setkami innych, głodnych pięknych widoków turystów na szczyt wzgórza, aby podziwiać zachód słońca. Rzeczywiście zobaczyliśmy panoramę miasta z Mekongiem i rzekę Nam Khan, migocące w zachodzącym słońcu złote dachy świątyń, plątaninę wąskich uliczek, po których i my będziemy chodzić w kolejne dni.
Widok dzieliliśmy z setkami innych osób, którzy dali radę wspiąć się na szczyt i cieszyliśmy oczy tym klasycznym, dalekowschodnim widokiem. Oczywiście nasze nogi zaczęły już niecierpliwie przebierać, robiło się ciemno, a Nocny Market właśnie się rozłożył.
Tekst opublikowany w „Gazecie Powiatowej” 26 marca 2019 roku.