No foto, czyli tajemnicze ruiny w Tiahuanaco w Boliwii

Na drodze prowadzącej do La Paz zajechaliśmy do położonego przy południowym krańcu jeziora Titicaca, na wysokości 4000 metrów n.p.m. Tiahuanaco. Jego nazwę można tłumaczyć jako „dzieci słońca”. Powietrze jest tu tak rzadkie, że trudno oddychać. Dlaczego zdecydowano się na budowę miasta w tak niegościnnej okolicy?
Na to pytanie nie ma odpowiedzi.

Według przeważających opinii, Tiahuanaco nie było osadą, lecz raczej ośrodkiem sakralnym. Składano tutaj cześć bogom. Najsłynniejszym obiektem spośród ruin tego boliwijskiego miasta jest Brama Słońca, czyli wykuty z jednego bloku skalnego monument o wymiarach 3×4 metry i ważący ponad 40 ton. Nikt nie wie, jak za pomocą starożytnej techniki udało się wyciosać ten jednolity blok i jak udało się to wykonać z taką zegarmistrzowską precyzją. Na szczycie bramy znajduje się wizerunek tajemniczej postaci, rozpoznawanej jako Wirakocza, bóg-stworzyciel, najważniejsza figura religijnego panteonu Inków.

Stanowisko w Tiahuanaco uważane jest przez wielu archeologów za najstarsze ruiny na świecie. Analizując zawarte w ustawieniu kamiennych monumentów odniesienia astronomiczne, podobne zresztą do tych ze Stonehenge, niektórzy archeolodzy doszli wręcz do wniosku, że Tiahuanaco zostało wzniesione 12 tysięcy lat przed naszą erą.

Może dlatego z powodu tej starości zostaliśmy stanowczo przegonieni z naszymi aparatami, kiedy chcieliśmy dokumentować wnętrza muzealnych sal, ale na szczęście parku archeologicznego na wolnym powietrzu nie obejmował ten zakaz. Nie trwały też żadne prace archeologiczne, bo tych na żywo przecież nie wolno fotografować. Więc wolnym krokiem (to prawie 4 tysiące metrów n.p.m.) obeszliśmy bramy słońca, księżyca i kogo tam jeszcze, a następnie pojechaliśmy do La Paz.

Tekst opublikowany w „Gazecie Powiatowej” 18 lipca 2017 roku.