Rzadko stolicę kraju można nazwać urokliwą lub zaliczyć do niewielkich miast, a tak jest z leżącym nad Mekongiem Phnom Penh. Oferuje ona spacery o zachodzie słońca, wzdłuż rzeki płynącej majestatycznie przez centrum, labirynt zakurzonych, zakorkowanych ulic oraz hałaśliwych bazarów, ukrytych pośród niszczejących rezydencji francuskich kolonizatorów.
Śródmieście można obejść pieszo. Dzięki ułożoną w ponumerowaną siatkę ulicom orientacja w jego topografii nie stanowi problemu. Jednak, aby dojść z naszego hotelu nad nadbrzeżny bulwar musieliśmy przekroczyć kilka ulic, a trzeba wiedzieć, że przejście ulicy w Kambodży często przypomina próbę samobójczą, bo tak dziwne są dla nas ich zasady ruchu. Jednak kilkakrotnie nam się to udało i podziwialiśmy statki na Mekongu, Pomnik Niepodległości i Pałac Królewski.
Byliśmy również w ponurym miejscu Muzeum Ludobójstwa, Tuol Sleng – S–21, niegdysiejszej szkole, a później więzieniu i sali tortur, zachowanej dokładnie jak w 1979 roku. W latach 1975–1979 okrutnym torturom Czerwoni Khmerowie poddali tu około 20 tysięcy tzw. więźniów politycznych (w rzeczywistości zwykłych obywateli). Tych, którzy je przeżyli wywożono na pobliskie Pola Śmierci i mordowano.
Przez swoją burzliwą historię i niechlubną reputację Kambodża zyskała opinię jednego z najniebezpieczniejszych państw świata, ale procesy społeczne postępujące w kraju i niespieszny rozwój gospodarczy pozwolą uzyskać bardziej pozytywny obraz kraju. Aby trochę odpocząć od egzotyki Dalekiego Wschodu w najbliższych częściach naszej widokówkowej opowieści zabierzemy Was Drodzy Czytelnicy na cywilizowaną, grecką wyspę Kos, ale do Angkor Wat jeszcze wrócimy.
Tekst opublikowany w „Gazecie Powiatowej” 22 lipca 2014 roku.