Wielkanocna kuchnia tajska

Jak od kilku lat mamy w zwyczaju, na Wielkanocne Święta wybraliśmy się rodzinnie obserwować,jak w innych krajach traktuje się jajka. Już po 12 godzinach lotu odetchnęliśmy parnym tajskim powietrzem na lotnisku w Phuket. Tajskiej kuchni udało się wspaniale skosztować dzięki doborowej ekipie: 6 turystów, przewodniczka Noi, kierowca Tuk i nasz busik.
Prowadzeni za rękę, żeby nic głupiego nie zjeść, nie dotknąć, albo kogoś nie obrazić przemierzaliśmy południową Tajlandię: od bazaru do knajpki, od świątyni do restauracji, od rajskiej plaży do chińskiej jadłodajni, od wypasionej hotelowej restauracji do garkuchni na kauczukowej farmie. Poznaliśmy dziesiątki sposobów przygotowania ryżu, który tutaj jedzą przy każdym posiłku. Gdy Tajowie pytają: Czy już jadłeś?, to dosłownie pytają, czy jadłeś swój ryż? Każdy posiłek to ryż z rosołkiem z chili, trawą cytrynową, imbirem i kapustą, do tego mięsko z dowolnego zwierzęcia z pastą curry, lub ryba każdej możliwej wielkości, albo patrzący z talerza kalmar, krewetka lub krab. Potrawy dobrze przyprawione, wyraziste w smaku, czasem pikantne. A jeśli deser to słodki: znowu ryż ugotowany w mleku kokosowym,najlepszy z wózka sprzedawcy w liściu bananowca, do tego oczywiście sałatka z manga, a jeśli mało słodyczy to kapiący sokiem ananas i sok z kokosa. Zrobiło się za słodko? Na chodniku mały grill – podpieczemy suszonego kalmara, trochę miękczymy tłuczkiem i już szarpiemy zębami słoną przekąskę.
Wieczorem spacer po jarmarku, dania pokazane palcem (kto tam mówi po angielsku i kto czyta po tajsku?), a więc pieczone krewetki, ryba w liściach bambusa, grillowana ośmiornica, szaszłyki z kurzych kuperków, do tego kufle piwa Czang. Nasza przewodniczka Noi niepokoi się: może ktoś jeszcze głodny? – i znowu 8 krewetek Black Tiger za 5 złotych, micha zupy za 4 złote i poprawimy piwem Singha,potem pieczona świńska skóra jak chrupki, a portfele ciągle pełne. Coś trzeba zabrać do domu, może owoc duriana – wygląda pięknie, ale śmierdzi zgnilizną jak mało co. W hotelu zakaz wnoszenia tego owocu, na lotnisku duża tablica: masz duriana – skontaktuj się z obsługą hali odpraw. Nie ryzykowaliśmy, do Polski przyjechał tylko durian na zdjęciu. A co z naszym tradycyjnym jajeczkiem z chrzanem – w tym roku było pieczone na grillu, a chrzanu to chyba w Tajlandii zabrakło, ale i tak było bardzo pysznie.

Tekst opublikowany w Gazecie Powiatowej 10 maja 2011 roku.