Co oni tam jedzą… , czyli ucztujemy po belgijsku

Na kilka dni pojechaliśmy do Belgii i stwierdziliśmy, że musimy tu spróbować wszystkich dań, które mają w nazwie belgijski lub po belgijsku, tak po prostu w celach krajoznawczych.

Zacznijmy więc od belgijskich frytek, które codziennie jedliśmy jako obiad. Kto nie poprawi finansów jedząc danie za 2,80 jako główny
posiłek dnia, a takie belgijskie frytki w jednej mordowni znaleźliśmy. Co jest w nich specjalnego?
To pokrojone ziemniaki smażone w łoju wołowym 4 minuty w 160 °C , odsączone i ponownie smażone 2 minuty w 180 °C, powinny być chrupiące z zewnątrz, a miękkie w środku, nie są tak tłuste jak zwykłe frytki i koniecznie polane majonezem.

Próbowaliśmy również belgijskich słodkości, to były belgijskie czekoladki (no, takie wiecie czekoladowe czekoladki), belgijskich cukierków „cuberdons” – takie owocowe, zapiekane żelki oraz oczywiście belgijskich gofrów ( Belgian waffles ) z niewyobrażalnymi przybraniami spożywczymi.
Była też belgijska tradycyjna cukiernia „Aux Merveilleux” z jej meringues i cramiques robionymi na naszych oczach przez uśmiechniętych i uprzejmych cukierników. Oczywiście trzeba to wszystko popijać, a najlepsze będą niezliczone belgijskie piwa z naszym faworytem taniości „Jupilerem” , do których jeszcze przekąsimy belgijski pasztet i belgijski ser. Jeszcze było coś belgijskiego, ale już nie do jedzenia – owczarek belgijski,
wesoły, świetnie wyszkolony, bardzo mądry towarzysz ludzi służb różnych, ale zwykłych psiarzy również.

Tekst opublikowany w Gazecie Powiatowej 3 grudnia 2019 roku.