Hutong, czyli spacerując ulicami miasta

Czy wiecie, czym są hutongi? Brzmi to trochę jak nazwa egzotycznych zwierząt morskich, ale zimno, zimno – to określenie chińskich dzielnic mieszkaniowych. Są to specyficzne miejsca, gęsto zabudowane bardzo starymi domami, pełne krętych, wąskich ulic, gdzie często trzeba poruszać się tylko pieszo lub pojazdami o bardzo wąskim rozstawie kół.

Dzielnice te są inne niż mediny starych arabskich miast, pełne ciszy, spokoju, kontemplacji. Chociaż nie można powiedzieć, że są wymarłe. Bramy domów są pozamykane, jedynie skromne, kamienne tabliczki informują, czym zajmuje się rodzina czy ród zamieszkujący dany kompleks domów. Jak nas już wpuszczą do środka to będzie tam oczywiście dziedziniec, gdzie rodzina zbiera się na wspólny odpoczynek,a każdy z domowników zajmuje swoją część domu, apartamentu czy pokoju, w zależności od swojej pozycji w rodzinie. Niektórzy mogą liczyć tylko na matę rozwijaną na noc na podłodze w kuchni.

Handel na ulicach kwitnie – to chyba przesadne stwierdzenie, ale można kupić wszystko, czego potrzebujemy. Piwo jest w sklepie na rogu, jeśli za słabe, to zaraz obok domowa gorzelnia i specjalne wyroby bez akcyzy, często z zawartością: wąż, korzeń żeń-szenia, czy małe szczurki. Nie, pomyłka, szczurki to panaceum do nabycia w pobliskiej aptece, jeśli nie pomogło przypalanie pałeczkami moxa u znachora.

A skąd tyle małych szczurków? Widzicie łownego kota na łańcuchu, dziś pracuje po zachodniej stronie ulicy. Dla głodnych pieczone słodkie ziemniaki z koksownika, lub jajka o najróżniejszej dacie produkcji. Dziwne, że im starsze, tym droższe. Po uliczkach terkocą dziwne traktoropojazdy, skrzypią pedały w rikszach i rowerach, a gorące „laski” mkną na skuterach. Ale o tym co było w sex shopie, to już nie będę wam dziś opowiadać.

Tekst opublikowany w Gazecie Powiatowej 4 października 2011 roku.